Wszyscy Ci, którzy właśnie są w szczęśliwym związku ze swoją pierwszą miłością pukają się pewnie w czoło po przeczytaniu tytułu tego wpisu.

Ja sama jeszcze kilka lat temu myślałam, że pierwsza miłość jest najlepsza, najszczersza, najprawdziwsza. Jedyna. Żadna inna, kolejna nie mogłaby wydawać się ważniejsza. Sama wtedy stworzyłabym bardzo dłuuugą listę rzeczy, dlaczego pierwsza miłość wiedzie prym wśród różnych miłości w życiu. I dlaczego inna nie ma szans dosięgnąć tej siły.

Zacznijmy jednak od początku.

Nazewnictwo „pierwszej miłości”, jest ruchome. Dla jednego z nas pierwszą miłością będzie kolega z przedszkola, który dawał nam kwiatki. Dla drugiego będzie to pierwsze nastoletnie zauroczenie, powodujące szybsze bicie serca, a dla trzeciego dopiero związek, w którym dzieli się wszystko: radości, problemy, łóżko.

Nie jestem od tego, aby kwestionować, która z nich jest prawdziwą pierwszą miłością. Bo to są nasze indywidualne przekonania siedzące w nas głęboko. Jak się jednak pewnie domyślacie ja mam na myśli ten trzeci rodzaj „pierwszej miłości”. Miłości, w której bez mrugnięcia okiem oddałbyś życie za drugą osobę, wskoczyłbyś w przepaść, gdyby tylko sobie tego zażyczyła, uchyliłbyś nieba i co tam jeszcze by Ci tylko przyszło do głowy, żeby ten stan w Twoim sercu trwał. Miłości, przelanej łzami, na przemian ze śmiechem powodującym bóle brzucha. Miłości, o której myślisz, że gdyby się zakończyła, i Ty byś się skończył.

A więc taka miłość jest kiepską miłością na życie.

Przechodzimy więc do meritum.

Dlaczego pierwsza miłość nie jest najważniejsza?

Po pierwsze i najważniejsze dopiero uczymy się kochać.

Pewnie są osoby na tym świecie, które wiedzą już od urodzenia jak dobrze okazywać miłość, żeby jej nie zniszczyć. Ale większość z nas tego po prostu nie wie. Ma kiepskie wzorce w rodzinie, czy wśród rówieśników które powiela, albo nie ma ich w ogóle. Wydaje nam się, że kochanie jest banalnie proste. Po prostu to się samo dzieje. Kochasz, więc chcesz dla tej osoby jak najlepiej. Jednak wcale tak różowo to nie wygląda. Często niszczymy miłość zbytnią zaborczością, zazdrością, brakiem zaufania, lekkomyślnością, czy zamykaniem w złotej klatce. I słowa innych tu nie pomogą. Sami musimy się nauczyć na własnych błędach. I uczymy się tego właśnie w naszych pierwszych, poważnych związkach. Psując je w ten sposób, powodując, że zaufanie jest tak nadwyrężone, że żadne głębokie uczucie już go nie odbuduje.

Po drugie ciągnie nas w stronę poczucia,  jak to jest być z kimś innym.

To smutna kwestia. Kiedyś jeden antropolog kultury powiedział, że ludzie, jako gatunek nie są monogamistami. Kulturowy narzut ich do tego zmusza, ale tak naprawdę wewnątrz mają potrzebę poligamii. Nie wiem i w zasadzie nie ważne ile w tym prawdy. Ale często jest tak, że osoby, które miały w życiu tylko jednego partnera, nie wyszalały się za młodu i częściej zdradzają swoje drugie połówki. Po latach nudy i monotonni szukają odskoczni, nowych wrażeń i nowych odczuć, których nigdy nie mieli okazji zaznać.

Po trzecie przy drugiej, trzeciej, czwartej miłości co niektórzy są mądrzejsi.

Jeżeli zdajemy sobie sprawę z błędów popełnianych podczas pierwszego związku, które zniszczyły tę relację, to co mądrzejsi następnym razem uchylą się przed nimi. Wiedzą już jakich gaf nie popełniać i jak kochać mądrze, tak aby miłość rozwijać, a nie tłamsić, aby żyć razem, a nie wzajemnie zrzucać na siebie odpowiedzialność. Aby być, a nie bywać. Bo mądra miłość to nie nudna miłość. To dalej miłość emocjonalna, ale z dozą rozsądku i samokrytyki.

 

Poznaj mój podcast

„W głąb siebie” – Dagmara Sobczak

Przejdź do podcastu