Kiedy wstawiłam tekst o tym, że szukam osób do projektu „Blogerzy vs. Niepłodność” dostałam anonimową wiadomość. Wiadomość od dziewczyny, która chciała opowiedzieć mi, ale przede wszystkim Wam swoją historię. Poniżej przedstawiam maila, którego dostałam – myślę, że ta smutna, ale zarazem prawdziwa historia będzie idealnym rozpoczęciem projektu i zwróceniem uwagi na ważność tego tematu.


Opowiem Ci moją historię… Postaram się opisać jak najwięcej szczegółów. Być może będzie to dla mnie także rodzaj terapii, która uwolni umysł po tym, jak zrzucę z siebie ciężar długo skrywanej tajemnicy – niepłodności.

Okres dojrzewania

Pierwsze problemy zaczęły się u mnie już w okresie dojrzewania: bardzo bolesne długotrwałe i nieregularne miesiączki, doprowadzające często do wyczerpania organizmu i omdleń – nie pozwalały normalnie funkcjonować. Bezustannie musiałam być pod czyjąś opieką, ponieważ nie wiadomo było, kiedy dopadnie mnie niemoc. Mama uznała ten stan za przejściowy, ciągle powtarzała, że to się kiedyś skończy, że niektóre dziewczynki tak mają. Byłam wychowywana w przekonaniu, że przecież przeziębienie to nie choroba, a więc z gorączką zazwyczaj bywałam w szkole, więc dlaczego w przypadku miesiączki (jaka by ona nie była) miało być inaczej?

Dodatkowo miałam ogromny problem z trądzikiem, co również zostało bagatelizowane i przypisane zmianom hormonalnym, zachodzącym w organizmie dorastającej dziewczynki. Wstydziłam się wychodzić z domu, nigdy nie podejmowałam rozmowy jako pierwsza. Używałam dużych ilości podkładów w nadziei, że może uda mi się ukryć niedoskonałości, co pogłębiało dodatkowo mój problem.

Grono znajomych miałam bardzo wąskie, byli to ci, którzy patrzyli sercem. Ci, dla których nieważne było, czy zostanę na imprezie godzinę czy dwie bo najważniejsze, że w ogóle przyszłam. Z czasem nauczyłam się wyczuwać stany przed atakowe (tak je sobie nazwałam) wtedy życie stało się trochę łatwiejsze. Procedura standardowa: telefon do najbliższych lub jeśli nie mogli się pojawić spokojne konanie z bólu w zakamarkach szkolnych, tak aby nikt nie zauważył.

Ten stan utrzymywał się około 5 lat.

Szkoła średnia

W szkole średniej dodatkowo doszły zawroty głowy oraz zaburzenia widzenia. I może nadal traktowana byłabym przez rodziców po omacku, gdyby nie jedna z pechowych lekcji wf-u. Ciepły maj, biegi przełajowe. Czułam się bardzo źle, wiedziałam, że może być kiepsko, ale pomimo iż zgłaszałam swój stan nauczycielce – ta uznała, że przecież miesiączka to nie choroba i kazała ćwiczyć dalej. Straciłam przytomność, nie pamiętam na jak długo, ale chyba wystarczająco, aby wszystkich dookoła wystraszyć. Po odzyskaniu świadomości nauczycielka zapytała o używki, a ja zawsze stroniłam nawet od alkoholu. Zresztą zostało mi to do dziś.

Bolało mnie, że zamiast mi pomóc, jeszcze rzucają oskarżenia w moją stronę – ale cóż, przełknęłam. W tym dniu w drodze powrotnej do domu, tuż przed przystankiem autobusowym, ugięły mi się kolana. Miałam wrażenie, że straciłam czucie. Znów narobiłam zamieszania wśród znajomych, nawet nie myślałam wtedy, że mogło mi się coś stać, przecież chwilę wcześniej przechodziłam przez  jezdnię, bardziej męczyło mnie poczucie wstydu oraz niepokój – ciągle nawracające pytanie: co ze mną jest nie tak? 

Syndrom białego fartucha

Do tego, od kiedy tylko pamiętam mam syndrom białego fartucha, więc nawet mając już skończone 18 lat przez długi czas nie miałam odwagi, by się przebadać.

Dwa lata później myśląc już o założeniu rodziny, podjęłam pierwsze próby ustalenia mojej sytuacji zdrowotnej. Trafiłam  do ginekologa – szereg badań, pomruki na temat PCOS oraz endomedriozy. Później endokrynolog, neurolog – szereg badań, nikt nic… i z powrotem ginekolog. Łącznie to następne 1,5 roku mojego życia.

W końcu po rezonansie magnetycznym ustalono, że przyczyną jest gruczolak przysadki mózgowej. Otrzymałam Bromergon do zażywania 3 razy dziennie 1 tabletka. Brałam go jakieś pół roku, bo skutki uboczne częściowo wyłączyły mnie z funkcjonowania w społeczeństwie. W skrócie: jestem niskociśnieniowcem, a powyższy lek dodatkowo jeszcze obniżał ciśnienie, co spowodowało senność, obniżoną czujność, a nawet nagłe zasypianie i to gdziekolwiek.

Pozory normalności

Ponieważ nie poddawałam się i nadal starałam zachować pozory normalności – studiowałam i pracowałam. Trafił mi się oddany i opiekuńczy chłopak, narzeczony, a dzisiaj już mąż, który pilnował, abym nie zrobiła sobie przypadkiem krzywdy.

Ponieważ skutki uboczne były tak uciążliwe, na własną rękę odstawiłam lek (rzecz jasna nie obyło się bez kłótni z ukochanym), ale pochłonęły mnie przygotowania do ślubu i uznałam, że dość już! Chcę wziąć sprawy w swoje ręce i mieć wpływ na to, co dzieje się wokół.

Pierwszy razy pomyślałam wtedy, że mama mogła mieć rację, że to minie, że może taki mój urok. Następne pół roku było całkiem normalnie. Odnowiłam kilka kontaktów z dawnych lat, nawiązałam nowe znajomości.

Normalność nie trwała jednak długo. Z jakiegoś powodu jelita odmówiły mi posłuszeństwa, nie zgodziłam się rzecz jasna na gastroskopie (znów pokonał mnie strach), próby wątrobowe miałam bardzo złe (i znów zagwozdka, bo przecież nie piję alkoholu) jakby tego było mało ciągłe wymioty po wszystkim – czasami nawet po szklance wody.

Na własnym weselu nie zjadłam prawie nic, żeby tylko przetańczyć całą noc, żeby towarzyszyć gościom. Choroba odjęła mi 8 kg. Po ponad rocznych wędrówkach do specjalistów uratowała mnie lekarz rejonowa (a żyłam w przekonaniu, że prywatnie to szybciej i dokładniej) po pierwszej wizycie ustaliła na tyle trafny lek, że po roku regularnego przyjmowania objawy ustąpiły, jak do tej pory bezpowrotnie. Wątrobą się nie przejmowałam, zmieniłam dietę na lekko strawną, nie czułam dyskomfortu – uznałam, że może zregeneruje się samoistnie, odzyskałam 4 kg. W międzyczasie poznałam kilka nowych twarzy, jednak dolegliwości były na tyle dokuczliwe, że nie zrobiłam dobrego wrażenia. Wstydziłam się przyznać, co mi jest wśród nowo poznanych osób, więc udawałam zmęczoną i znudzoną z bolącym brzuchem, aby jak najszybciej móc wrócić do domu.

Życie toczy się dalej

Mijały kolejne lata. Zaprzyjaźniłam się z trądzikiem, uznałam, że to część mnie – taka jestem i już. Nie muszę się wszystkim podobać. Czasem jeszcze brakowało mi pewności siebie, ale cały czas wsparciem był mój mąż.

Skończyłam 27 lat. Trądzik nasilił się. Powstała suchość pochwy oraz bóle przy stosunku. Nasiliły się także bóle brzucha i kręgosłupa. Krwawienia zatrzymały się na około 3 miesiące – pomyślałam: może ciąża?

Byłam na tyle nieodpowiedzialna, że wytrzymałam jeszcze miesiąc, nie robiąc nic. Krwawienie pojawiło się i trwało dokładnie 34 dni. Poszłam do zaufanego lekarza, a tam niespodzianka. Tylko na podstawie podstawowych badań krwi i badania ginekologicznego, dostałam diagnozę wulwodynia.

Ginekolog konsultował się z psychiatrą w celu podjęcia stosownego leczenia. Wydawało mi się to na tyle nienormalne i niemożliwe w moim przypadku, że zdecydowałam się zmienić lekarza. Nie dopuszczałam do siebie myśli, iż będę się leczyć na głowę. :P

Hiperprolaktynemia

Zaczęłam od początku: badanie ginekologiczne, badania podstawowe krwi, badania hormonalne.
W 4 miesiące lekarz ustalił, że to hiperprolaktynemia.

Działanie prolaktyny polega na stymulowaniu wzrostu, przy czym nie wysokości czy masy mięśniowej, lecz przede wszystkim płodu i gruczołu piersiowego. Hormon ten pełni poza tym wiele funkcji w centralnym systemie nerwowym, m.in. jest jednym z hormonów biorących udział w reakcji stresowej, a także w neurobiologicznej adaptacji do ciąży i laktacji, co jest wiązane z charakterystycznymi zmianami zachowania.*

*źródło

W celu zdiagnozowania jej rodzaju i podjęcia stosownych środków leczniczych w ciągu tygodnia trafiłam do szpitala. Ustalono, że przyczyną wysokiego stężenia prolaktyny w moim organizmie jest gruczolak przysadki mózgowej. Trafiłam do endokrynologa na konsultację. Dostałam wspomniany wcześniej Bromergon, pomyślałam: o matko!

Stwierdziłam jednak: Spróbuję! Może teraz się uda. Może wcześniej zbyt szybko się poddałam. Skutki uboczne nie były już tak silne, jak wcześniej, ale jednak charakter mojej pracy wymagał skupienia i otwartego umysłu, a lek skutecznie obniżał czujność.

Pomęczyłam się kolejnej 3 miesiące i endokrynolog po kontrolnym badaniu poziomu prolaktyny zmienił lek na Norprolac (podobny skład, ale przyjmuje się go tylko na noc, więc ewentualne uboczne skutki się przesypia). Przyjmuję go od roku. Widzę poprawę stanu skóry, boleści odeszły w niepamięć, miesiączka jest bardziej regularna.

Pod koniec lipca mam kontrolny rezonans magnetyczny. Zobaczymy, jak zmniejszył się mój gruczolak.

Wstydzę się niepłodności

Teraz wiem, że nadmiar prolaktyny w organizmie to poważny problem i szereg konsekwencji m.in.:

Zaburzenia miesiączkowania, niepłodność, trądzik i nadmierne owłosienie u kobiet, impotencja u mężczyzn, zmniejszenie libido, stany depresyjne, drażliwość, zaburzenia mineralizacji (uwapnienia) kości. Ponadto nadmiar prolaktyny może doprowadzić do mlekotoku (u obu płci) i powiększenia gruczołu piersiowego (ginekomastii) u mężczyzn. Jeżeli przyczyną hiperprolaktynemii jest gruczolak przysadki czy inny guz wewnątrzczaszkowy (o czym niżej), mogą występować dodatkowo bóle głowy i czasami zaburzenie widzenia. Ta grupa objawów pojawia się w przypadku dużych guzów, uciskających na sąsiednie struktury, absolutnie nie w przypadku milimetrowych zmian.*

*źródło

Z pewnością nadmiaru prolaktyny nie należy lekceważyć, tak jak zrobiłam to ja, a wcześniej moi rodzice.

Gdybym dostała poprawną diagnozę i zaczęła leczenie w trakcie pierwszych poważnych zmian, być może mogłabym być już dzisiaj matką, a tak uciekło mi przeszło 10 lat życia, z czego 15 lat ciągle coś mi dolegało i jestem od nowa na starcie. Na szczęście bardziej świadoma i zdeterminowana do wyleczenia niż kiedyś.

Pozostał tylko niesmak, żal do samej siebie i pozory, które zachowuję wśród znajomych, mówiąc, że nie lubię dzieci, nie chcę ich mieć, że bez nich wygodniej… Bzdura! Ja po prostu na razie nie mogę ich mieć, przez własną lekkomyślność…

To dla mnie rodzaj życiowej porażki, której bardzo się wstydzę, dlatego też chcę pozostać anonimowa, ale jednocześnie proszę o publikację mojej historii, aby inni nie popełnili podobnego błędu.


Podobne posty, które pojawiły się na blogu:

Blogerzy vs. Niepłodność

Niepłodności nie widać – relacja ze spotkania

Hej kobieto! Kiedy dziecko?

Poznaj mój podcast

„W głąb siebie” – Dagmara Sobczak

Przejdź do podcastu